środa, 26 maja 2021

Przepis: Szakszuka

Wczoraj poznałem nowe danie, które mnie bardzo zaciekawiło. Jest niezwykle proste i szybkie w przygotowaniu. To danie kuchni bliskowschodniej czy też północnoafrykańskiej. Zwie się szakszuka. Słowo to - z języka arabskiego - oznacza "wielki bałagan". Ale spokojnie - ani w kuchni, ani na talerzu nie ma bałaganu. Skąd więc ta nazwa? Nie wiem. Znalazłem w internecie, że ta nazwa oddaje sens dania. Ale przecież użyte przyprawy tworzą tak wspaniałą harmonię aromatów i smaków, że nie ma mowy o bałaganie.

Dziś zrobiłem szakszukę na śniadanie według przepisu znalezionego w internecie (odrobinkę zmodyfikowałem). Ale od razu "zakochałem się" w tym daniu i chyba zagości u mnie na dłużej.

Składniki (jak dla mnie - na jedną porcję):

puszka krojonych pomidorów w puszce

2 ząbki czosnku

1/2 średniej cebuli (użyłem białej, ale myślę, że szalotka byłaby lepsza)

2 jaja kurze

łyżka masła

przyprawy: sól himalajska, pieprz (najlepiej świeżo mielony lub młotkowany), kumin (pół płaskiej łyżeczki), oregano, bazylia (użyłem suszonych ziół), pieprz cayenne

szczypiorek


Przygotowanie (ok. 20 minut):

1. Na patelni rozgrzej masło i wrzuć na nie pokrojoną w drobną kostkę cebulę, podsmaż.

2. Po trzech minutach dorzuć czosnek pokrojony w plasterki (generalnie lubię tak pokrojony czosnek, ale możesz także wycisnąć przez praskę). Podsmaż.

3. Następnie dodaj pomidory oraz przyprawy. Przemieszaj i zwiększ ogień, aby zredukować nieco ilość soku. Smaż pomidory przez trzy minuty. Po tym czasie zmniejsz nieco ogień.

4. Wybij jajka, posyp odrobiną soli i pieprzu. Nakryj pokrywką patelnię. Smaż, a właściwie gotuj jajka w sosie.

5. Po czterech minutach jajka powinny być gotowe (białko ścięte, żółtko lekko ścięte jak przy jajkach na miękko).

6. Podaj szakszukę na patelni, na której danie było przygotowane lub przełóż na talerz czy miskę. Posyp szczypiorkiem. Można podawać z dowolnym pieczywem.


Następnym razem będę eksperymentował z innymi dodatkami czy przyprawami. Myślę, że takie jajka gotowane w sosie pomidorowym stanowią świetną bazę do świetnych śniadań czy kolacji. Hmm - może dorzucony ser owczy czy kozi lub nawet zwyczajny twaróg pokruszony na wierzch; podsmażony boczek lub szynka; oliwki, cynamon, krewetki... Głowa pełna od pomysłów, co możnaby dodać.


poniedziałek, 29 marca 2021

Kazanie pasyjne - uzupełnienie cyklu.

Na każde zaś święto miał zwyczaj uwalniać im jednego więźnia, którego żądali. A był tam jeden, zwany Barabaszem, uwięziony z buntownikami, którzy w rozruchu popełnili zabójstwo. Tłum przyszedł i zaczął domagać się tego, co zawsze im czynił. 9 Piłat im odpowiedział: «Jeśli chcecie, uwolnię wam Króla Żydowskiego?» Wiedział bowiem, że arcykapłani wydali Go przez zawiść. Lecz arcykapłani podburzyli tłum, żeby uwolnił im raczej Barabasza. Piłat ponownie ich zapytał: «Cóż więc mam uczynić z tym, którego nazywacie Królem Żydowskim?» Odpowiedzieli mu krzykiem: «Ukrzyżuj Go!» Piłat odparł: «Cóż więc złego uczynił?» Lecz oni jeszcze głośniej krzyczeli: «Ukrzyżuj Go!» Wtedy Piłat, chcąc zadowolić tłum, uwolnił Barabasza, Jezusa zaś kazał ubiczować i wydał na ukrzyżowanie.

Tłum. Niepoliczony, anonimowy. Tłum gotowy, aby za kilka monet wydać wyrok na niewinnego człowieka i Boga. By skandować, co sił w piersiach „Ukrzyżuj Go!”. Tłum, który chętnie bierze udział jako widz żądny spektaklu jakim staje się droga krzyżowa. Tłum, który chętnie odnajduje się w roli oprawcy plując, wyśmiewając i poniżając skazańców. Tłum, który jest bezlitosny i okrutny. A pewnie wielu to ci, którzy zaledwie kilka dni wcześniej cieszyli się i słali przed swym Mistrzem płaszcze i zerwane zielone gałązki, wyznając wiarę, że nadchodzi Boży Posłaniec, że nadchodzi Zbawca Izraela. Przecież ten owy tłum korzystał – że tak określę – z usług jakie dawał Jezus. Byli wśród nich uzdrowieni, byli nawróceni, byli ci, którzy zostali uwolnieni od złego ducha i pocieszani w trudnościach.

„Ludu mój ludu, cóżem ci uczynił? W czymem zasmucił albo w czym zawinił?” - dobrze znamy słowa tej wielkopostnej pieśni. Postawione w niej pytania kierowane są do każdego z nas. Któż wie, ilu spośród z nas znalazłoby swoje miejsce wśród tłumu jaki towarzyszył Jezusowi. Czym zawinił nam Jezus, że nie stajemy dziś w obronie PRAWDY, w obronie WIERNOŚCI, ŻYCIA, NADZIEI i MIŁOSIERNEJ MIŁOŚCI?

Dziś wielu nazywających się katolikami, chętnie wydaje wyroki pierw nim uczyni to kompetentna władza sądownicza. Młoda dziewczyna w niewielkiej wiosce w ciąży – ladacznica, rozpustnica. A Kasia została zgwałcona, gdy czekała na wieczorny autobus, którym wracała ze szkoły do domu.

Znowu sąsiedzi się kłócą, ale co ja się będę mieszać w nie swoje sprawy. Przecież kto się lubi, ten się czubi. Dwa dni później informacja, że sąsiad zabił swoją żonę.

Środek miasta, chłopiec siedzący bez kurtki na zimnie. Tłum go mija, przecież to nie moje dziecko, co mnie ono interesuje. Mężczyzna leżący na ławce. Jeszcze jakby była to kobieta, to może bym podszedł, ale to już leżąca patologia.

Kiedy mamy do czynienia z tłumem, zapominamy o tym, że jesteśmy jego częścią. W psychologii używa się określenia mechanizm tłumu. Polega on na tym, że grupa wywiera podświadomie presję na jednostce. I choć będąc samemu zareagowalibyśmy inaczej, to jednak postępujemy jak inni. Co sobie owi inni o mnie pomyślą, kiedy będę chciał coś zrobić, chciał się zaangażować, pomyśleć inaczej. W ten sposób nieświadomie biorę udział w pomnażaniu zła. W tłumie człowiek pod presją, wodzony emocjami, potrafi podejmować nieracjonalne decyzje, nieetyczne, niemoralne. Popatrzy tylko – w jaką jatkę przeradzały się marsze kobiet, nazywane pokojowymi i jakie żniwa zła wciąż zbierają podsycając tłum do nienawiści, profanacji.

A przecież nauka Jezusa Chrystusa wciąż jest aktualna: Kochaj Boga i kochaj bliźniego. Boże przykazanie nie brzmi: „Nie miłuj Boga swego i nienawidź swego bliźniego” ale brzmi: „Będziesz miłował Pana, Boga swego z całego serca swego, z całej duszy swojej i ze wszystkich sił swoich a bliźniego swego jak siebie samego”. Bliźnim jest każdy człowiek. Możemy powiedzieć, że Jezus przegrał. Po ludzku przegrał wszystko, co głosił, co czynił przez miniony czas. Przegrał z Barabaszem, zbrodniarzem, który według tradycji trafił do więzienia za morderstwa na kobietach w stanie błogosławionym i czarnoksięstwo.

Józef Ratzinger w 2. części książki „Jezus z Nazaretu” pisze: Do głosu dochodzi ochlos i domaga się uwolnienia Barabasza. Ochlos – pisze dalej kardynał – oznacza najpierw po prostu gromadę ludzi, ,tłum'. Termin ten ma nierzadko wydźwięk pejoratywny i przybiera sens ,motłochu'. W każdym razie nie oznacza on „ludu” żydowskiego jako takiego.” Niewątpliwie Barabasz ma swoich zwolenników, którzy są głośniejsi, którzy w sporze zwyciężają. „Głos ludu, na którym opierało się prawo rzymskie, reprezentowała tylko jedna strona” (JR). Zwolennicy Jezusa, apostołowie zamilkli, byli przerażeni. Sami bali się o własne życie. Przypomnijmy Piotra - Skałę, na której Jezus chce budować Kościół – trzy razy wypiera się Jezusa.

Dziś też wielu idzie za głosem tłumu, za opinią innych. Czasem nie patrząc czy jest to prawda. Nie bezpodstawnie używa się sformułowania „czwarta władza” odnośnie telewizji, prasy czy internetu. Nasze sumienia ulegają rozmaitym naciskom i wpływom medialnym. Widzimy to także we wszelkich systemach totalitarnych, gdzie góra kieruje masą, owych ochlos.

Ale z tłumu wyłowić należy także tych, którzy płyną pod prąd, którzy nie dają się manipulować i zwodzić. Szymon Cyrenejczyk, choć przymuszony, ale tradycja go zapamiętała. Podobnie i Weronika. Nawet i płaczące niewiasty, które pewnie „służbowo” opłakiwały skazańców. A w końcu Maryja Matka Bolesna i Jan, umiłowany uczeń, którzy z odwagą idą pod sam Krzyż.

Chcę was kochani pozostawić dziś z pytaniem, które daję wam jako zadanie domowe na Wielki Tydzień: dziś Niedziela Palmowa – dziś woła się „Hosanna”, ale już za kilka dni „na krzyż z Nim”. po której stronie staniesz? Po stronie Chrystusa czy Barabasza? Życia czy Śmierci?



niedziela, 22 marca 2020

Wierzę, Panie!


Jezus, przechodząc, ujrzał pewnego człowieka, niewidomego od urodzenia. Splunął na ziemię, uczynił błoto ze śliny i nałożył je na oczy niewidomego, i rzekł do niego: «Idź, obmyj się w sadzawce Siloam» – co się tłumaczy: Posłany. On więc odszedł, obmył się i wrócił, widząc.
A sąsiedzi i ci, którzy przedtem widywali go jako żebraka, mówili: «Czyż to nie jest ten, który siedzi i żebrze?» Jedni twierdzili: «Tak, to jest ten», a inni przeczyli: «Nie, jest tylko do tamtego podobny». On zaś mówił: «To ja jestem».
Zaprowadzili więc tego człowieka, niedawno jeszcze niewidomego, do faryzeuszów. A tego dnia, w którym Jezus uczynił błoto i otworzył mu oczy, był szabat. I znów faryzeusze pytali go o to, w jaki sposób przejrzał. Powiedział do nich: «Położył mi błoto na oczy, obmyłem się i widzę».
Niektórzy więc spośród faryzeuszów rzekli: «Człowiek ten nie jest od Boga, bo nie zachowuje szabatu». Inni powiedzieli: «Ale w jaki sposób człowiek grzeszny może czynić takie znaki?» I powstał wśród nich rozłam. Ponownie więc zwrócili się do niewidomego: «A ty, co o Nim mówisz, jako że ci otworzył oczy?» Odpowiedział: «To prorok».
Rzekli mu w odpowiedzi: «Cały urodziłeś się w grzechach, a nas pouczasz?» I wyrzucili go precz.
Jezus usłyszał, że wyrzucili go precz, i spotkawszy go, rzekł do niego: «Czy ty wierzysz w Syna Człowieczego?» On odpowiedział: «A któż to jest, Panie, abym w Niego uwierzył?» Rzekł do niego Jezus: «Jest nim Ten, którego widzisz i który mówi do ciebie». On zaś odpowiedział: «Wierzę, Panie!» i oddał Mu pokłon.

(J 9, 1. 6-9. 13-17. 34-38)

niedziela, 14 kwietnia 2019

Dobry Łotr - Nadzieja - Kazanie pasyjne


„Gdy przyszli na miejsce zwane ‘Czaszką’. ukrzyżowali tam Jego i złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej jego stronie”. Jednemu z nich, tak zwanemu Dobremu Łotrowi, tradycja przypisała imię Dyzma. Pierwsze spisy świętych nie zawierały informacji o Dobrym Łotrze. Dopiero Ojcowie Kościoła, jak św. Ambroży, św. Atanazy Wielki, św. Hieronim, św. Leona I Wielki, św. Jan Chryzostom, św. Maksym z Turynu, posługiwali się przykładem Dobrego Łotra w swoich kazaniach i pismach. Kościół Wschodni czci Dobrego Łotra jako męczennika, natomiast w Kościele Zachodnim wspominamy w liturgii Świętego Dobrego Łotra. Czym więc zasłużył sobie na to wszystko Dobry Łotr?
Odpowiedź odnajdujemy w Ewangelii wg. św. Łukasza. Kiedy drugi łotr, którego określamy złym urągał Jezusowi, ten dobry upomniał swojego kompana: „Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież – sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił”. Pomimo cierpień fizycznych, Dobry Łotr uznaje, że słusznie ponosi karę, upomina więc drugiego złoczyńcę. Można być fizycznie blisko Boga samego, ale wnętrzem, swoim duchem być oddalonym. Kiedy zatracamy sprzed oczu miłosierne spojrzenie Jezusa, albo inaczej: kiedy nie chcemy dostrzec pełnego miłości spojrzenia Boga, wtedy złorzeczymy, jesteśmy wciąż niezadowoleni i coraz bardziej popadamy w egoizm, czyli w miłość siebie samych. Stajemy się więc nieszczęśliwi, bo zatracamy coraz bardziej sens naszego życia. Jesteśmy pretensjonalni, karmimy się kolejnymi informacjami o tym, co się komu nieudało.
A w końcu zaczynamy narzekać na Boga i Kościół, pojmowany jako wspólnotę i instytucję, traktując Kościół na równi z instytucjami życia publicznego. Czasem może robimy to nieświadomie, ale coraz więcej osób z pełną premedytacją atakuje ludzi Kościoła. Często takim sytuacjom jesteśmy winni sami sobie.
Dobry łotr, który zrozumiał swoje grzechy, wyznaje wiarę w Boga, rozumie, że tuż obok na drugim krzyżu przybity jest Bóg, dlatego prosi Go: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa”. Jak czytamy dalej w relacji św. Łukasza: „Jezus mu odpowiedział: ‘Zaprawdę, powiadam ci: Dziś będziesz ze Mną w raju”. Dobry Łotr staje się więc świadectwem miłosierdzia i znakiem, że miłosierna miłość Boga czeka na każdego człowieka. Bóg przychodzi z pomocą do każdego, kto szczerym sercem woła do Niego o pomoc. Co więcej, Bóg dał się przybić do krzyża, by pokazać każdemu z nas, że życie swoje oddaje, abyśmy mogli żyć wiecznie. W raju jest miejsce dla wszystkich ludzi, którzy chcą w nim zamieszkać. Raj oznacza bycie z Jezusem. Także na ziemi, choć cierpimy i ponosimy trudy naszej codzienności. Czasem ktoś mówi: „Ja na pewno nie pójdę do nieba, bo popełniłem tyle grzechów, że Bóg mi ich nie przebaczy” - sam nie chcesz, by Bóg ci je przebaczył. Lubisz po prostu siedzieć w fetorze grzechów. Św. Filip Nereusz mawiał, że wyczuwa grzech węchem a gdy jakiś zatwardziały grzesznik przychodził do niego i nie chciał się szczerze wyspowiadać, św. Filip miał mawiać, że czuje fetor, smród grzechów i trzeba je wyznać, aby żyć w radości Bożej.
Mawiamy, że „prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”. Dobry Łotr na krzyżu zaprzyjaźnił się z Jezusem. Połączyła ich wspólna droga, podczas której dźwigali krzyżową belkę, połączył ich ból i cierpienie. Łotr dostrzegł, że Jezus cierpi tak jak on, może otrzymał szczególną łaskę na ten czas i poznał, że to Bóg, prawdziwy Mesjasz, który cierpi dla zbawienia świata.
Kardynał Ratzinger w książce „Jezus z Nazaretu” pisze, że „w dziejach chrześcijańskiej pobożności dobry łotr stał się obrazem nadziei i pocieszającej pewności, że miłosierdzie Boże może nas dosięgnąć także w ostatnim momencie – pewności, że nawet po chybionym życiu człowiek nie na próżno modli się o dobroć Boga”. A co my robimy, gdy słyszymy o nawróceniach? Mówimy: „To niemożliwe!”. Sami czasem nie chcemy skorzystać z łaski, jaką daje nam Bóg i innym zastawiamy drogę dojścia do Pana Boga. A Dobry Łotr uczy nas nadziei życia wiecznego. Uczy nas tego, że nawet jeśli po ludzku życie sobie zmarnujemy, to jeszcze jest ta ostatnia szansa, to ostatnie wołanie do Boga, by wspomniał na mnie w swoim Królestwie. Ta chrześcijańska nadzieja nie umiera. „A nadzieja zawieść nie może – powie Apostoł Paweł – ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany”. Każdego z nas Bóg kocha i każdy z nas słyszy słowa: będziesz ze mną w raju… Dziś trzeba nam odpowiedzieć na jedno zasadnicze pytanie: czy chcę żyć wiecznie z Bogiem?

sobota, 13 kwietnia 2019

Jezus - Serce - Kazanie pasyjne


„Jezus[…] rzekł: ‘Dokonało się!’ I skłoniwszy głowę, oddał ducha” – tak ostatnie chwile ziemskiego życia Jezusa relacjonuje Jan Ewangelista. A za chwilę, jako jedyny, dodaje, co się działo z ciałami skazańców po śmierci. „Przyszli więc żołnierze i połamali golenie tak pierwszemu, jak i drugiemu, którzy z Nim byli ukrzyżowani. Lecz gdy podeszli do Jezusa i zobaczyli, że już umarł, nie łamali Mu goleni, tylko jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok, a natychmiast wypłynęła krew i woda”. Przebity bok Jezusa utożsamia się z Jego przebitym sercem, z którego popłynęły krew i woda – symbole sakramentów, szczególnie zaś Eucharystii. 
Określenie hesed oznacza miłosierdzie, które jest jak skała, która nawet nie drgnie, gdy wokół dzieją się różne rzeczy. Bóg jest Tym, do którego możemy zawsze wrócić. Szczególnym czasem powrotu jest Wielki Post. Możemy – niczym marnotrawny syn – wrócić do Ojca i zostać na nowo przyjęci na tych samych zasadach i z tą samą miłością jak przed odejściem.

Każdemu zapewnie, jak tu jesteśmy, serce kojarzy się z organem ludzkim, odpowiedzialnym za przepompowywanie krwi niosącej tlen i składniki odżywcze do wszystkim komórek organizmu. Serce kojarzy nam się z EKG, z zawałem, chorobami czy wadami, a w końcu z przeszczepem.
Młodzi – chłopak czy dziewczyna – wzajemnie „walczą” o swoje serca. Mawiamy, że ktoś ma serce z kamienia, inny serce zimne jak lód. A o jeszcze innym człowieku powiemy, że ma otwarte serce, gołębie serce, gorące serce… Jedno serce, a tak wiele znaczeń w naszym życiu.
W tradycji hebrajskiej serce oznacza wnętrze człowieka, zawiera jego myśli, wspomnienia, zamiary i decyzje. Serce jest miejscem osobowości człowieka, w którym zawiera się prawo niepisane i wolna wola człowieka. Często serce utożsamiane jest z sumieniem, miejscem spotkania Boga z człowiekiem. Na kartach Pisma Świętego najczęściej serce występuje w swoim znaczeniu przenośnym, oznaczającym owe wnętrze człowieka.
Chrystus, który jest prawdziwym Bogiem, jest także prawdziwym człowiekiem, w którym bije serce jako organ. Jezus posiada szczególne serce, które potrafi miłować każdego człowieka, bez względu na jego życie. Jezus kocha każdego z nas, dlatego dał się przybić do krzyża, dlatego Jego serce zostało tak wyniszczone przez mękę.
W dobrze znanej nam pieśni śpiewamy: „Serce Twe, Jezu, miłością goreje, Serce Twe w ogniu miłości topnieje, a nasze serca zimne jak lód, i próżny zda się Twej męki trud”. Czy na pewno zbawczy trud pasji Jezusa Chrystusa jest zbędny, bez sensu? Może wydawać się, że tak, bo człowiek nie jest w stanie odpowiedzieć na tak ogromny dar miłości. Boże serce doznaje od nas nieustannie wzgardy i niewdzięczności przez grzechy, które popełniamy.
Serce Jezusa jest więc symbolem tej ogromnej miłości, jaką Bóg obdarował każdego z nas. Przez wieki Jezus poświadczał tę miłość swoimi objawieniami i działaniem. W roku 1675 Jezus ukazał się ze swoim Sercem świętej Małgorzacie Marii Alacoque. Jezus żądał, aby ustanowić w piątek po oktawie Bożego Ciała święto ku czci Jego Serca. Stało się tak dopiero w 1856 roku, a wcześniej o sto lat, ustanowiono to święto w Polsce na prośbę biskupów. Myślę, że warto tu zaznaczyć, że w naszej ojczyźnie naród trzykrotnie poświęcał się opiece Serca Jezusowego, dziękując za wszelkie dobrodziejstwa i prosząc o dalszą opiekę.
Inną świętą, której Jezus mówił o swoim Sercu, jest święta siostra Faustyna Kowalska. Można powiedzieć, że dla niej Jezus pozostawił to, co najważniejsze – ukazał jej swój najpiękniejszy przymiot, jakim jest miłosierdzie. Pojęcie „miłosierdzie” oznacza w dawnej polszczyźnie „miłe serce”.
Hebrajski termin hesed, jakim oznaczano miłosierdzie, wyraża wzajemną miłość osób pozostających sobie absolutnie wiernymi. Można by rzec, że jest to mocne, fundamentalne określenie miłości, posiadającej konkretne zobowiązania co do drugiej osoby. Bóg jest Tym, który dochowuje wierności, nawet gdy my jej nie dochowujemy.
Drugi hebrajski termin określający miłosierdzie – rahamim to przywiązanie jednego stworzenia do drugiego, jest to pełna uczucia miłość, delikatna i wrażliwa jak miłość matki. Warto tu zaznaczyć, że owe pojęcie wywodzi się od rehem, co oznacza matczyne łono. Wyraża się poprzez konkretne działania na rzecz osób znajdujących się w trudnej sytuacji lub w przebaczaniu urazów.
Bóg jest Tym, który darzy nas swoim miłym sercem, do którego wszyscy możemy przylgnąć, przy którym chcemy odpoczywać i nabierać sił na kolejne dni naszego życia. W końcu Bóg jest tym, który działa w naszym życiu, kiedy czegoś nam potrzeba. Wystarczy, że będziemy ufali w Jego Słowa i wypełniali Jego przykazania, że będziemy trwać wiernie przy Nim jak przy Miłosiernym Ojcu. Jest to możliwe, jeśli w pełni ufamy Bogu i chcemy podejmować Jego wolę w naszym życiu. Nie zawsze łatwą, ale niosącą dla nas pożytek.
Każdego dnia odpowiadamy na miłość Boga poprzez miłość do drugiego człowieka. Wielu z nas każdego dnia służy sobie wzajemnie w miłości, dzieląc się swoim sercem, swoim wnętrzem. Rozmawiałem niegdyś z moją starszą znajomą, schorowaną, podpierającą się na kuli. Zapytałem się, po co codziennie jeździ na drugi koniec miasta, a w odpowiedzi usłyszałem od niej, że codziennie odwiedza swoją przyjaciółkę, z którą zna się już blisko czterdzieści lat. Powiedziała, że ona ma gorzej, bo nie wstaje, nie może chodzić, a póki ona daje radę, to chce jej pomagać. To nie kosztuje zbyt wiele – mówiła, wystarczy posiedzieć, powspominać, porozmawiać, czasem zrobić zakupy, sprzątnąć czy uprać… Zawstydziła mnie, bo wolałbym w tym czasie przesiedzieć przed monitorem komputera. I pewnie wielu z nas tu obecnych wolałoby zostać przy swoim ulubionym serialu czy zajęciu… Cóż, wielu zostało w domach, a przecież Wielki Post zachęca nas do gorliwszej modlitwy, do konkretnych postanowień, do postu i jałmużny, do dzielenia się – nie tylko tym, co posiadam, ale także swoim czasem i zdolnościami. Miłość jest wymagająca, miłość każe nam opuścić nasze wygodne życie i zrobić coś, czego być może nie chcemy. A wszystko z miłości i w miłości… i dla Miłości, jaką jest Bóg.
Kiedy siostra Faustyna przebywała w płockim klasztorze, wieczorem 22 lutego 1931 roku ujrzała Jezusa: „Kiedy byłam w celi, ujrzałam Pana Jezusa ubranego w szacie białej. Jedna ręka wzniesiona do błogosławieństwa, a druga dotykała szaty na piersiach. Z uchylenia szaty na piersiach wychodziły dwa wielkie promienie, jeden czerwony, a drugi biały.[…] Po chwili powiedział mi Jezus: ‘Wymaluj obraz według rysunku, który widzisz, z podpisem: Jezu, ufam Tobie. Pragnę, aby ten obraz czczono najpierw w kaplicy waszej i na całym świecie” (Dz. 47).
Bardzo dobrze znamy ten wizerunek Chrystusa. Obraz przedstawia Jezusa zmartwychwstałego, który niesie nam pokój. Dwa promienie symbolizujące krew i wodę, które wydostają się z serca. Na obrazie jednak serce jest niewidoczne. Te dwa momenty – męka i śmierć oraz zmartwychwstanie Jezusa ukazują nam pełnię Bożej miłości; miłości, która ocala.
W innym miejscu Jezus powiedział do Świętej takie słowa: „W Starym Zakonie (mowa tu o czasach sprzed narodzenia Jezusa) wysyłałem proroków do ludu swego z gromami. Dziś wysyłam ciebie do całej ludzkości z moim miłosierdziem. Nie chcę karać zbolałej ludzkości, ale pragnę ją uleczyć, przytulając ją do swego miłosiernego serca” (Dz. 1588). Siostra Faustyna stała się dla świata – jak nazywa ją Jezus – sekretarką miłosierdzia. Przekazała światu prawdę o niewyczerpanym źródle miłości. Jezus także nakazał, aby zrobiła wszystko, by w pierwszą niedzielę po Wielkanocy ustanowić w Kościele Święto Miłosierdzia. Dopiero Jan Paweł II ustanowił to święto w roku 2000. W tym dniu czytany jest fragment wyjęty z Ewangelii według świętego Jana o przyjściu Jezusa zmartwychwstałego do uczniów. Nie był wtedy w Wieczerniku obecny Tomasz, do którego Jezus przychodzi kolejnym razem. Papież Benedykt jeszcze jako kardynał w jednej ze swoich książek pisał: „Wszyscy jesteśmy Tomaszami, niedowiarkami; ale podobnie jak on, wszyscy możemy dotknąć otwartego Serca Jezusa oraz[...] stanąć przed Logosem. Tak więc kierując nasze ręce i oczy ku Sercu, możemy wyznać naszą wiarę: Pan mój i Bóg mój!”. Niewątpliwie Serce Jezusa, które na krzyżu zostało przebite włócznią, jest dla nas darem, z którego płynie miłosierdzie.
W innym miejscu Jezus powiedział do siostry Faustyny: „Otworzyłem swe serce jako żywe źródło miłosierdzia, niech z niego czerpią wszystkie dusze życie, niech się zbliżą do tego morza miłosierdzia z wielką ufnością” (Dz. 1520). Te słowa Jezusa pokazują nam, co fascynującego jest w Jego sercu. Odpowiedź znamy – to miłosierdzie, z którego czerpać możemy życie. Z Jezusowego Serca wypływa krew i woda. Woda symbolizuje oczyszczenie, krew natomiast daje życie duszy. Każdy z nas może zanurzyć się w miłosierdziu Bożym, aby oczyścić swoją duszę i na nowo znaleźć życie Boże. Możemy to czynić ilekroć zachodzi potrzeba. Ile razy zbrudzimy się grzechem, tylekroć możemy obmyć się w łasce miłosierdzia w sakramencie pokuty i pojednania. Jezus czeka na nas zawsze. Tak bardzo nas kocha. Tak pokorna jest Jego miłość, że mimo wciąż wystawiania ją na próbę, jest coraz silniejsza.
Dlaczego Serce Jezusa pełne miłosierdzia jest dla nas tak ważne? Kardynał Ratzinger trzydzieści lat temu napisał: „W Sercu Jezusa jest istota chrześcijaństwa. Wyraża ono wszystko — to wszystko, co jest prawdziwie nowe i rewolucyjne w Nowym Przymierzu. To Serce przemawia do naszych serc. Zachęca nas do rezygnacji z jałowych wysiłków myślenia o samych sobie i do uczestnictwa w zadaniach wypływających z miłości, do powierzenia się Jemu i z Nim, by odkryć pełnię jedynej miłości, która jest wieczna i podtrzymuje świat”. Te słowa obecnego papieża najlepiej ukazują sens Jezusowego Serca.
„Serce Jezusa – pisał ks. Jan Twardowski – jest jak niewyczerpane źródło. Można z Niego czerpać mało, więcej i bardzo wiele. Wszystko, cokolwiek z Niego czerpiemy, jest nam potrzebne. Możemy nachylić się nad źródłem, uklęknąć i nawet nie kubkiem, ale ręką albo poskładanym okręcikiem z papieru zaczerpnąć trochę wody, zwilżyć spieczone usta i ochłodzić się. Jeżeli zbliżymy się do Jezusowego Serca jak do źródła - zanurzymy lekko rękę w otchłani Serca, na pewno znajdziemy ulgę. Jeżeli zbliżymy się do Jezusowego Serca jak do potoku - wykąpiemy się, obmyjemy z grzechu, cierpienia, choroby i odzyskamy czystość duszy. Można zbliżyć się do Jezusowego Serca jak do gorzkiego morza i z głębiny wydobyć coś bardzo trudnego do przyjęcia, i wtedy najsłodszy Jezus może wydać się najbardziej gorzki. Ale razem z gorzkim doświadczeniem wydobędziemy coś jeszcze – moc przetrwania i siłę, by pokochać wolę Bożą”. Każdy może się więc zbliżyć. Każdy po swojemu.``


niedziela, 24 marca 2019

Maryja - Życie - Kazanie Pasyjne


Na weselu w Kanie Galilejskiej, gdy zabrakło wina, Maryja powiedziała do sług „zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. A mówiła o wypełnieniu poleceń Jezusa. Ona pierwsza jako wybrana spośród innych niewiast Izraela odpowiedziała na Boże wezwanie. „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego” Maryja staje przed nami jako posłuszna niewiasta, która chce wypełnić wolę Boga, choć nie zrozumiałą i do wypełniania Bożych planów zachęca innych.
Wiemy dobrze, że nie zawsze z łatwością przychodzi nam wypełniać wolę Pana Boga w naszym życiu. Łatwiej jest, kiedy nasze plany pokrywają się z planami Boga, trudniej jednak, jeśli Bóg zaplanował dla nas coś innego. Ale Bóg dla wszystkich zaplanował drogę dojścia na spotkanie z Nim samym. Dlatego dziś możemy się pytać o naszą wierność w kroczeniu drogą Bożych planów i obietnic.
Na przestrzeni wieków, a i ostatnich lat spotykamy wiele osób, które odpowiedziały w pełni na głos Bożego wołania, na wypełnienie wszystkiego, co mówi Pan. Dla wielu z nas najlepszym przykładem jest św. Jan Paweł II, który za dewizę, motto swojej posługi wybrał słowa „Totus Tuus”. Te dwa łacińskie słowa zaczerpnięte zostały z modlitwy świętego Ludwika Marii Grignion de Montfort z Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny. Modlitwa ta brzmi: Totus Tuus ergo sum et omnia mea Tua sunt. Accipio Te in mea omnia. Praebe mihi cor Tuum, Maria. - Jestem cały Twój i wszystko, co moje, do Ciebie należy. Przyjmuję Ciebie całym sobą. Daj mi Swoje serce, Maryjo.
Zawsze postać Jana Pawła II wzbudzała i wzbudza we mnie wiele emocji, bowiem życie świętego papieża-Polaka pokazuje jak bardzo ukochał Boga, pokazuje jak oddał Mu się bezgranicznie, jak pokochał też Maryję. W tej modlitwie słowa „Daj mi Swoje serce, Maryjo” jest prośbą o pokochanie Boga taką miłością jak Ona. Maryja jest więc dla nas wzorem bezgranicznej miłości, serca czystego, zdolnego ukochać świat.
W jednej z religijnych piosenek młodzieżowych usłyszeć można słowa: „Jak to dobrze w Matce Boga, także swoją Matkę mieć, przez otwarte Jej ramiona wprost w ramiona Ojca biec.” Nie byłoby to możliwe, gdybyśmy nie prosili Maryi o Jej serce. Uczy nas Maryja jak każdego dnia odpowiadać na Boże wezwania, na Boże światła w naszym życiu, na Bożą wolę. Maryja jest dla nas wszystkich niedoścignionym wzorem posłuszeństwa i oddania. Jest dla nas Matką, która jest blisko. I co więcej, jest dla nas Matką, bo tak chciał Jezus.
Egzekucję skazańców wykonywano zawsze publicznie, wśród licznie zebranych tłumów – przypadkowych przechodniów, którzy szli popatrzeć, jak również oskarżycieli, którzy pojawiali się dla dopilnowania wykonania wyroku oraz bliskich, którzy towarzyszyli skazańcom w ich ostatniej drodze – drodze krzyżowej. Ewangelista Jan podaje, że pod krzyżem znalazły się niewiasty, wśród nich Matka Jezusa oraz umiłowany uczeń.
„Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: ‘Niewiasto, oto syn Twój’. Następnie rzekł do ucznia: ‘Oto Matka twoja’.
W tym krótkim słowie Boga, jak to mówimy w testamencie Jezusa z krzyża, zawarta jest prawda naszego bycia dziećmi Maryi. Ona, której miecz boleści przeszywał duszę, przyjmuje na siebie niezliczone rzesze dzieci. I dlatego przez czułe serce Matki, Maryi, możemy dojść do Boga. To dlatego przez wstawiennictwo Maryi możemy wyprosić tak wiele potrzebnych łask. Ta, która towarzyszyła Jezusowi od chwili zwiastowania, aż po Jego złożenie w grobie, a później oczekiwała na zesłanie Pocieszyciela, teraz oręduje za nami w Niebie.
W nabożeństwie gorzkich żali spotykamy Maryję jako dorosłą, dojrzałą kobietę, mającą blisko pięćdziesiąt lat. Ale w tym szczególnym czasie widzimy Ją także jako młodą dziewczynę, której Anioł obwieszcza wielką radość. Jutro liturgicznie obchodzić będziemy uroczystość Zwiastowania Pańskiego, czyli tajemnicę wcielenia Bożego Syna.
Nie trudno chyba wyobrazić sobie ból, jaki musiała przezywać Maryja Matka, która widziała Jezusa biczowanego, torturowanego, ciąganego za włosy, kopanego, opluwanego i poniżanego, a w końcu niosącego drewnianą blisko pięćdziesięciokilogramową belkę, do której zostały przybite ręce… Ból matki po stracie syna, po stracie dziecka.
Tak wiele matek płacze dziś, bo straciły swoje ukochane dzieci. Tak wiele matek cierpi, bo synowie i córki wyrzekają się własnych matek. Co raz więcej matek doznaje pogardy ze strony swoich dzieci, którym przecież dały życie. Ale dziś również tak wiele matek chce zabić swoje dziecko, które nosi pod swym sercem. A przecież życie ludzkie jest święte i człowiekiem jest się zawsze – od poczęcia do naturalnej śmierci. Dlaczego więc tak wiele kobiet chce poddać się aborcji, chce zabić nowe życie.
Opowiadał mi niegdyś kolega – dziś także ksiądz – który jechał autobusem, co miało miejsce podczas podróży. Opowiadał o rozmowie telefonicznej prowadzonej przez jednego z mężczyzn, przygotowującego jakąś kobietę na aborcję, która miała się odbyć za dwie godziny. Jechała na zabieg. „Osiemset pięćdziesiąt złotych. Ale ze względu na szybki czas zabiegu, można wynagrodzić lekarza dodatkowo”. Mężczyzna mówił o mającej dokonać się aborcji ze spokojem i otwarcie. Osiemset pięćdziesiąt złotych – tyle było warte życie tego dziecka.
W roku 1991 w Radomiu, wspominany już dziś św. Jan Paweł II, zagorzały obrońca życia, podczas homilii powiedział: „Do tego cmentarzyska ofiar ludzkiego okrucieństwa w naszym stuleciu dołącza się inny wielki cmentarz: cmentarz nienarodzonych, cmentarz bezbronnych, których twarzy nie poznała własna matka, godząc się lub ulegając presji, aby zabrano im życie, zanim się jeszcze narodzą”. Te słowa są wciąż aktualne. Do cmentarzyska masowych mordów z czasów II wojny światowej, dochodzi coraz więcej ofiar. Tymi ofiarami są dzieci, niewinne Boże stworzenia.
A przecież mogły żyć! Kobieta, decydująca się na aborcję ma wiele rozwiązań. Może przecież urodzić dziecko i pozostawić je w szpitalu, zrzecz się dziecka i oddać je do adopcji. Powstaje też coraz więcej Okien życia, gdzie można oddać tzw. „niechciane dziecko”. Będzie ono mogło żyć i rozwijać się. Ktoś może je pokochać.
Jutro obchodzić będziemy Dzień Życia. Pewnie – jak co roku – nie braknie manifestacji Polaków, szczególnie kobiet walczących o prawo do aborcji. Chciałbym tylko przypomnieć, że aborcja należy do grzechów przeciwko życiu. Zaciągnięcie na siebie grzechu aborcji pociąga za sobą karę ekskomuniki dla wszystkich włączonych w aborcję, którzy świadomie i dobrowolnie biorą udział w zabiegu.
Jako ludzie wierzący możemy jutro podjąć dzieło duchowej adopcji. Wielu jest to dobrze znane dzieło modlitewnego wsparcia dla dziecka zagrożonego zabiciem, ale również dla rodziców tego dziecka. W ten sposób możemy pomóc jakiemuś nieznanemu dziecku przyjść na świat. Natomiast 9 czerwca br. został zaplanowany w Gorzowie Wlkp. marsz poparcia dla życia od poczęcia do naturalnej śmierci i dla obrony instytucji rodziny. Już dziś czujmy się zaproszeni do udziału w tym marszu, aby próbować powstrzymać powiększanie się cmentarzysk, o których mówił św. Jan Paweł II.
Maryja staje się dla nas Matką, Matką naszego życia. Troszczmy się więc kochani o własne życie i wierność w wypełnianiu Bożych słów. Ale troszczmy się również o życie innych, o życie bezbronnych. I weźmy Maryję do siebie, bo z Jej pomocą wygramy życie. W jednej z piosenek Marcina Gajdy, wykonywanej przez Wspólnotę Miłości Ukrzyżowanej usłyszeć możemy słowa: „Maryjo weź mnie za rękę/ Podprowadź pod Twego syna, / Przyciśnij mnie do drewna, /Niech spłynie Krew i mnie oczyści”. Prośmy, aby wszystkich, którzy mają na dłoniach krew niewinnych, Matka Zbawiciela podprowadziła do Chrystusa, aby dostąpili szczerego nawrócenia i żalu za grzech aborcji. Niech też Maryja wyprasza odwagę do urodzenia dla tych matek, które nie chcą swoich dzieci.


niedziela, 17 marca 2019

Piotr - Wierność - Kazanie pasyjne

„Wychowałem się w rodzinie katolickiej, byłem nawet ministrantem. Na pewnym forum internetowym napisałem, iż nie zgadzam się z wieloma dogmatami ustanowionymi przez Kościół Rzymskokatolicki, wypominając mu jego historię, skandale. Wyraziłem także swoją negatywną opinię na temat działalności kleru. Z niektórymi słowami przesadziłem, ale czasu już nie cofnę.
Wysłałem link z forum znajomemu księdzu, aby nawiązać dyskusję. Jednak on się obraził, wyrzucił mnie z ministranctwa i wpiął wypowiedź do kartotek parafialnych. Następnego dnia miałem spotkanie w cztery oczy z opiekunem ministrantów i dowiedziałem się, m.in. że nie jestem już formalnie katolikiem, gdyż wyparłem się wiary (czyli dokonałem apostazji).
Parę miesięcy później podczas rozmowy z wyżej wymienionym księdzem dowiedziałem się, że wyparłem się wiary nieformalnie i jeśli chcę to mogę to zrobić przed proboszczem.
W międzyczasie zostałem członkiem jednego z protestanckich Kościołów w moim mieście. Udałem się do proboszcza i dowiedziałem się, że akt apostazji mogę dokonać przy obecności dwóch świadków, składając odpowiedni dokument w trzech egzemplarzach. Znalazłem czas i to zrobiłem. Poszło szybko i bezproblemowo. Dwa akty apostazji wręczyłem księdzu, jeden został dla mnie. Moją decyzję odnotowano w księdze chrztów”.
Oto jedna z wielu wypowiedzi, jakie znaleźć można na stronie internetowej propagującej apostazję, czyli odejście od wiary, wręcz formalne wyparcie się przynależności do Kościoła, a tym samym do Jezusa Chrystusa.
Wiemy dobrze, że coraz więcej ludzi chce się wypisać z Kościoła, czy jak to niektórzy mówią wymazać z ksiąg. Dlaczego tak się dzieje? Jakimi argumentami kierują się ludzi dokonujący apostazji?
Jedni po prostu nie chcą być członkami organizacji, która nie reprezentuje ich światopoglądu. Inni chcą udowodnić, że nie muszą być członkami Kościoła Katolickiego jak ich rodzice czy dziadkowie. Chcą być niezależni i chcą mieć pewność, że nikt z Kościoła Katolickiego niczego od nich nie chce.
To co prawda ogólne argumenty, ale pokazują nam działanie tych, którzy zapierają się Chrystusa, a którzy przecież byli Jego uczniami. I może ktoś spytać, po co mówię o apostazji, o odejściu od wiary?
Podczas Ostatniej Wieczerzy Piotr mówił do Jezusa: „Życie moje oddam za Ciebie”. Jezus mu odpowiedział: „Życie swoje oddasz za Mnie? Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci: Kogut nie zapieje, aż ty trzy razy się Mnie wyprzesz”.
Piękna jest deklaracja Piotra. Z pewnością towarzyszą mu te słowa, gdy zapiera się swojego nauczyciela wobec odźwiernej, ludzi grzejących się przy ogniu czy sługi arcykapłana Kajfasza. Ewangelista Jan pisze krótko o momencie piania koguta: „Piotr znowu zaprzeczył, i zaraz zapiał kogut”. Bardziej wymownie uczynił ewangelista Łukasz, który po wzmiance o pianiu koguta dodaje: „A Pan obrócił się i spojrzał na Piotra. Wspomniał Piotr na słowo Pana[…] I wyszedłszy na zewnątrz, gorzko zapłakał”. Przenikliwe spojrzenie Jezusa tym razem dotknęło Piotra, tego, który wobec swojego Mistrza składał deklaracje wierności.
Takich deklaracji dajemy Jezusowi mnóstwo. Ale czy za słowem idzie czyn? Czy byłbym w stanie faktycznie oddać swoje życie za Chrystusa? Żyjemy niby w czasach wolności religijnej, ale zewsząd słyszy się ciągłe ataki na Ojca Świętego, na biskupów, kapłanów, na zakony, na parafie, na kościelne instytucje, na ludzi wierzących.
Żyjemy poniekąd w czasach męczeńskich, choć może u nas nie prowadzą one jeszcze do przelewu krwi. Kilka lat temu wstrząsnęła nas wzruszającą historia Asii Bibi – dziś już cieszącej się wolnością Pakistanki. To współczesny przykład wierności danej Panu. W swoim więziennym pamiętniku zanotowała: „Wciąż nie wiem, kiedy mnie powieszą, ale pozostańcie w pokoju, moi kochani; pójdę z podniesioną głową, bez lęku, bo będą ze mną nasz Pan i Dziewica Maryja, którzy wezmą mnie w swoje ramiona”. Została oskarżona za bluźnierstwo przeciwko Mahometowi, bo powiedziała, że Jezus Chrystus umarł za jej grzechy i grzechy całego świata, czego nie zrobił Mahomet. Na całym świecie trwa internetowa akcja zbierania podpisów pod listem z prośbą o ułaskawienie chrześcijanki. „…kto się Mnie wyprze wobec ludzi, tego wyprę się i Ja wobec aniołów Bożych” – mówił Jezus. Czy bylibyśmy w stanie oddać życie za Jezusa? pójść na śmierć? czekać na wyrok?
Święty Piotr, który zaprał się trzykrotnie Jezusa ostatecznie opowiada się za Nim. Po zmartwychwstaniu Jezus trzykrotnie pyta się o jego miłość. „Ty wiesz, że Cię kocham!” – wyznaje Piotr. Człowiek potrzebuje nieraz upadku, aby się odbić od dna i iść dalej już jako wierny świadek. Piotr jest dla nas przykładem nawróconego świadka Jezusa, o którym Jezus mówi, że jest skałą, na której wybuduje Kościół. Trzeba jednak najpierw zapłakać nad swoją niewiernością. Bo przecież nie możemy być pewni swojej wierności i trwania przy Chrystusie, który zachęca nas, by składać świadectwo o Nim, by przyznawać się przed innymi, że jest się Jego uczniem i naśladowcą.
Pytajmy się dziś o naszą więź z Kościołem, o nasze zaangażowanie do budowania jedności i czynienia wszystkiego w miłości na chwałę Boga. Pytajmy się bycie wiernymi świadkami Jezusa w codzienności.
Dlaczego więc dziś tak wiele osób zrywa swoją więź z Kościołem i Chrystusem? Bo przestają kochać, bo patrzą na Kościół wyłącznie jak na instytucję, jak na partię polityczną, z której poglądami mogę się zgadzać, ale nie muszę, a gdy przeszkadzają – zmieniam na inną. Często słyszymy, że miłość jest wymagająca, miłość potrzebuje ofiary… To prawda… Miłość potrzebuje nieustannego przekraczania siebie samego, nawet gdy widzi się zło popełniane u innych i niedociągnięcia.
Ojciec Daniel-Ange w książce „Kościele, radości moja!” umieścił kilka świadectw młodych ludzi, będących podsumowaniem rocznej pracy w założonym przez niego ruchu „Dzieci Światłości”. W jednym z nich czytamy: „Nawet nie wiem, czy kochałam Kościół[…]. Teraz kocham go bardzo mocno i cierpię z Chrystusem z powodu jego ran; czuję się nierozłącznie związana z Kościołem, zrozumiałam, jak bardzo Jezus go kocha! To, co mnie najbardziej zadziwiło, to twarz Kościoła, jaką odkryłam w Rzymie. Kościół kruchy i napastowany, ale zarazem bardzo piękny. Poza tym uderzyło mnie ubóstwo Kościoła i jego kapłanów”.
Myślę, że wielu z nas w swoim życiu już gorzko zapłakało, gdy usłyszało pienie koguta o poranku. Pytanie tylko, czy był to ostatni płacz.